Gdy w przesadnej kindersztubie gubisz swe jestestwo,
a pompatyczna dystynkcja szachruje twój punkt widzenia,
wiedz, że paradygmat faryzejski to behawioralne kalectwo,
a czasem lepsze są dosłowne wulgaryzmy... niż subtelne niedomówienia...
niedziela, 13 listopada 2011
wtorek, 11 października 2011
"Rynda Lafi"
Nie znała go... zobaczyła pierwszy raz na przystanku,
W oko jej wpadł... złoty łańcuszek na jego karku.
Spojrzała na buty, jeansy... i kurtkę ze skóry śliskiej,
Od razu wiedziała...że nie są z Marywilskiej.
Podeszła do niego i spytała: "Ile masz wzrostu?"
Gruby głos odpowiedział spod wąsa i lekkiego zarostu.
Stwierdziła współmierność z przyrodzeniem Belmonda
plus sztywny kołnierzyk i zaczes Jamesa Bonda.
Więc skończyła śpiąc w gonadach nieznanego kolegi
po fali jego szczęścia co wypełniła jej usta po brzegi...
W oko jej wpadł... złoty łańcuszek na jego karku.
Spojrzała na buty, jeansy... i kurtkę ze skóry śliskiej,
Od razu wiedziała...że nie są z Marywilskiej.
Podeszła do niego i spytała: "Ile masz wzrostu?"
Gruby głos odpowiedział spod wąsa i lekkiego zarostu.
Stwierdziła współmierność z przyrodzeniem Belmonda
plus sztywny kołnierzyk i zaczes Jamesa Bonda.
Więc skończyła śpiąc w gonadach nieznanego kolegi
po fali jego szczęścia co wypełniła jej usta po brzegi...
poniedziałek, 10 października 2011
"Wena"
Raz po prostu jest, raz zwyczajnie jej nie ma...
przychodzi jak niewiasta w kusych barchanach.
Nie kupisz jej za Euro, nie kupisz jej za Jena,
nie jest więc ladaczna jak bladź z Copacabana,
i nie wiesz czy istnieje, czy to umysłu defekt,
Realizm postuluje byś wrzucił ją w niszczarkę,
lecz nie chcesz tego robić bo znasz końcowy efekt,
gdy Weną swą biksujesz przed każdym niedowiarkiem!
przychodzi jak niewiasta w kusych barchanach.
Nie kupisz jej za Euro, nie kupisz jej za Jena,
nie jest więc ladaczna jak bladź z Copacabana,
i nie wiesz czy istnieje, czy to umysłu defekt,
Realizm postuluje byś wrzucił ją w niszczarkę,
lecz nie chcesz tego robić bo znasz końcowy efekt,
gdy Weną swą biksujesz przed każdym niedowiarkiem!
czwartek, 6 października 2011
"Nadejście Barabasza"
Mówili Prorocy, mówili Mesjasze-
znajdzie się wśród Was
zwany Barabaszem...
Znajdzie się wśród Was
ten co wszystkich sprzeda...
zgarnie podły szeląg
i pójdzie na kebab...
A zjawi się on znikąd..
nikomu nieznany...
będzie on miał Persa,
dwie monokatany...
Zdrajca będzie wstrętny,
o licach parszywych...
będzie palił ziółka,
w pracy zjadał grzyby...
Przyjedzie on do Was..
żółtym jednośladem,
często z nim będziecie
dzielić się obiadem...
Pochodził będzie z miasta
waszego rodzimego,
z miejsca za rzeką, za
Arkadią schowanego...
Będzie z Wami bawił,
uczył się, odwiedzał,
będzie z wami jadał,
będzie pił i śpiewał...
Grzesznik ten nieraz...
narobi wam wstydu,
będzie nienawidził
murzynów i Żydów...
Będzie on celnikiem
profesji zarządca,
będzie dużo pił...
na koniec miesiąca...
Nie dajcie się zwieść!
To pijak i zdrajca!
na końcu będzie chciał...
wylizać Wam jajca !!!
"Poemat Weba do Mroczka..."
"Czwarta nad ranem,
Nogi me obsrane,
Nie mogę zasnąć za oknem płacze deszcz...
To do Ciebie Marcin,
Czy mnie pamiętasz?
To najszczerszy tekst- piszę go od serca,
Samotność jak gorączka nocą dopada,
Sam na sam z bezsennością bez skutku się zmagam...
Myślę o Tobie i jakoś nie mogę przestać,
Cały mój świat w Twojej osobie się streszczał,
Robiliśmy błędy jesteśmy ludźmi,
Życie nie pomogło? Co mogło nas poróżnić..."*
Ty jesteś znany i jesteś w telewizji,
możesz mieć każdego, ja jestem w sumie nikim...
Mam wielką głowę, noszę imię Web,
nikomu z telewizji nieznany jest mój łeb...
tęsknie za Tobą, o jak strasznie tęsknie,
Kosiu nas zeswatał, dziś na robocie mięknie,
ja chce się z Tobą spotkać, jest mi bardzo smutno,
chociaż pachnę w miarę... to czuję się jak gówno.
Pamiętam jak się uśmiechałeś gdy w ciszy zasypiałeś
Chwilę gdy po raz pierwszy ręke mi podałeś,
Pamiętam twój wspaniały i wilgotny kroczek,
Twoje piękne imię- mój kochany Mroczek.
"Styczniowy deszcz tworzył na gałęziach drzew sople
A w powietrzu parował Twój ciepły oddech."*
Pamiętam namiocik gdy ci stała faja,
Gdy rankiem delikatnie lizałem Twe jaja.
Czułem Twój smak, byłeś dla mnie bliski,
Twoje brudne nogi wkładałem do miski.
Bezpowrotna przeszłość dlatego mnie smuci,
To wszystko minęło, czy kiedyś jeszcze wróci?
*PIH
"Litania do św. Poncjuszka"
Święta Szkomnato, módl się za nami...
Oczepacie Świety, módl się za nami...
Ojcze Kameleonie, miej nas w opiece...
Kombiwarze najdroższy, pamiętaj o nas...
Sakwo bez dna, bądź litościwa...
Czerepie rubaszny, bądź zawsze pełen...
Bużumbuże przepadzisty, bądź nam wyrocznią...
środa, 5 października 2011
"Ornać"
Na skroniach jaskółki, a w kałdunie kebab,
częste bójki w celach, Ty mnie nie lekceważ!
znam ten sztos od dziecka, często to słyszałem,
Kuba zjadł mój obiad, ja nie narzekałem.
Jeden siedzi w Mławie, inny w Bratysławie,
ja mam brata Kubę- jego imię sławię.
Za tę oręż łapię broniąc go przed światem,
zawżdy go uczyłem by został prałatem.
Kubę wziąłem w pieczę, pod opat w opiekę,
dachem głów pokryłem, pasłem krwistym stekiem,
wysłałem do sądu, lata go kształciłem,
poiłem go chmielem, pieluchy mu myłem!
Zapewniłem jemu wikt i opierunek,
gdy spadał z kołyski zrobiłem szalunek.
Czy w tym się spisałem- patrzaj w jego gębę,
pogłowie tak tęgie- 150 w kłębie.
W majestacie Kuba, w testamencie Kuba,
w moim sercu Kuba, na kobiercu Kuba.
W okropnych strasznościach, w biedzie i pożodze
i w deszczu rzęsistym, w burzy, w niepogodzie:
kilogramy mąki, jabłka, wiśnie, gruszki,
kawior i krewetki, mleko, pańskie skórki-
w dom ja Kubie niosłem gdy był jeszcze mały,
tak jak wilki co jedzeniem szczeniętom rzygały.
Samochodów stokroć, korki na ulicach,
tam gdzie w dzień gwar snadny, w noc- zabójcza cisza,
Warszawa po wojnie- tu się urodziłem,
Mokotów, Służewiec- tu Kubę spłodziłem.
Znam życie od podstaw, od podstaw znam je,
weź Kubę pozostaw- bo w złości Cie zje!
Tu żywot chcę wieść i umrzeć chcę tu,
cichutko nucąc Kubie... te wiersze do snu...
częste bójki w celach, Ty mnie nie lekceważ!
znam ten sztos od dziecka, często to słyszałem,
Kuba zjadł mój obiad, ja nie narzekałem.
Jeden siedzi w Mławie, inny w Bratysławie,
ja mam brata Kubę- jego imię sławię.
Za tę oręż łapię broniąc go przed światem,
zawżdy go uczyłem by został prałatem.
Kubę wziąłem w pieczę, pod opat w opiekę,
dachem głów pokryłem, pasłem krwistym stekiem,
wysłałem do sądu, lata go kształciłem,
poiłem go chmielem, pieluchy mu myłem!
Zapewniłem jemu wikt i opierunek,
gdy spadał z kołyski zrobiłem szalunek.
Czy w tym się spisałem- patrzaj w jego gębę,
pogłowie tak tęgie- 150 w kłębie.
W majestacie Kuba, w testamencie Kuba,
w moim sercu Kuba, na kobiercu Kuba.
W okropnych strasznościach, w biedzie i pożodze
i w deszczu rzęsistym, w burzy, w niepogodzie:
kilogramy mąki, jabłka, wiśnie, gruszki,
kawior i krewetki, mleko, pańskie skórki-
w dom ja Kubie niosłem gdy był jeszcze mały,
tak jak wilki co jedzeniem szczeniętom rzygały.
Samochodów stokroć, korki na ulicach,
tam gdzie w dzień gwar snadny, w noc- zabójcza cisza,
Warszawa po wojnie- tu się urodziłem,
Mokotów, Służewiec- tu Kubę spłodziłem.
Znam życie od podstaw, od podstaw znam je,
weź Kubę pozostaw- bo w złości Cie zje!
Tu żywot chcę wieść i umrzeć chcę tu,
cichutko nucąc Kubie... te wiersze do snu...
Subskrybuj:
Posty (Atom)