Czasem gród zamkowy, parchołami po brzegi wypełniona gospoda,
spodełba zerka na gościniec jegomośc w jasnej szacie.
Niebieszcim pokryciem dziewiczym rzuca po komnacie
ciemnej niczym odchłań izydoru racież...
Chlorodyn pojawia się na niewieściej śniadej skórzynie,
lamparcim wzrokiem ujmuje bahanke w poł zgiętą na ponsowej tkaninie,
bakłażana jeszcze gorącego owija w serwetyne,
gładź szpachlową i kłykcie potyliczne wrzuca pod znaczyne.
Ongis smier człek posępny, chytry o zbuka woni
szybkim, jednoznaczym krokiem podąża w kierunku pożogi,
kieruje tam swe lejcie i nieokłaczne nogi.
Juz kwiatostany różane plączą sie pod drewami moherowego hebanu,
czarci bieżmog nakaraskany spod żniwek czartanu.
Zacny był z niego człek lecz w pochodach szlachty ułańskiej
wiódł prym w zajadaniu grochu i graniu na baku,
w Gierłoży osiedlił się za czasów secesji
i do tej pory unikając orężnej sesji,
prężył się przed bramami Uranu.
Już z lasów dochodzą odgłosy batalii
na kruszczu krzemowym zasianej antalii,
żarłoczne ptaki sępy skowite upatrzyły jego padline z niedalekiej oddali,
gdzie kiedyś brata jego onyjcie w baherowej trumience małego pochwali-
ścierwo jedynie i chrząści pozostały...
środa, 14 listopada 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz